Uwielbiam fotografię. To zamknięcie w kadrze, niczym w skrzyni ze skarbami, cennej chwili.
Taka pamięć podręczna ważnych momentów z naszego życia.
Najchętniej zasiadam do przeglądania zdjęć w zimowe wieczory, przykryta kocykiem i z kubkiem dobrej herbaty. Ale przyznajmy się, wkładanie zdjęć do albumów to praca mozolna, więc aby móc się nimi cieszyć, wpierw trzeba pokonać morze kiepskich ujęć, góry złych kadrów i potoki niechcianych min, żeby wreszcie dotrzeć do punktu fotograficznego i wydrukować nasze skarby. A później jeszcze układanie ich w albumie i dopiero relaks.
Ale można milej i przyjemniej.
FOTOKSIĄŻKA!
Ten wynalazek pokochałam gdy tylko stworzyłam swój pierwszy fotoalbum. Wtedy tworzyłam go z myślą o podziękowaniach dla rodziców na nasz ślub. Pomysł był tak trafiony, że wpadłam w temat niczym śliwka w kompot.
Niestety jakość oferowanych usług wciąż nie była taka jak bym sobie życzyła. W większości firm w paczuszce dochodziła do mnie piękna okładka, bo obita skórą czy tkaniną. Lecz zdjęcia upstrzone były szumem, kiepskim odzwierciedleniem barw i słabym kontrastem. Myślałam, że wina leży po stronie aparatu, choć część albumów tworzyłam np. z profesjonalnych zdjęć ślubnych i widziałam je w lepszym druku na papierze fotograficznym.
Gdy w końcu zdecydowałam się na jakąś lustrzankę i ponownie zrobiłam powakacyjną fotoksiążkę (dużo światła na zdjęciach) w znanym punkcie- znowu odczułam rozczarowanie.
W tym czasie siostra powiedziała mi o niemieckiej firmie
Saal Digital i pokazała album, który dostała do przetestowania.
Od razu poraziła mnie soczysta jakość zdjęć.
TAAAK! TO BYŁO TO!
Rzeczywiste odwzorowanie barw lata, kolorów dziecięcych zabawek, wyrazistość scen. Pozazdrościłam siostrze, ale nie na długo.
Kilka dni później znów była możliwość przetestowania fotoksiążki. Od razu się zgłosiłam na ochotnika i zabrałam do segregacji fotek. Pomysłów na fotoksiążkę miałam sporo, ale ostatecznie zdecydowałam się uwiecznić moich chłopców w akcji. Tak powstał ROZRABIALNIK.
(Wszystkich estetów muszę jednak w tym miejscu ostrzec przed dalszym czytaniem i oglądaniem.
Robisz to wyłącznie na swoją odpowiedzialność. Jestem dopiero na wstępie czytania instrukcji obsługi lustra a i kurs fotograficzny ślimaczy się i wiedzy nie przelewa orient expressem. Zatem to co na wydruku jest wyłącznie pamiątką rodzinną, nie portfolio, hihi ; ) )
Tym razem to ja chcę się z Wami podzielić opinią na temat wydruku. Teraz, po czasie, żałuję, że nie przyłożyłam się bardziej do samego projektu, ale po zrobieniu tylu super projektów z kiepskim wydrukiem po prostu nie chciałam tracić znów na to życia. A akurat tym razem- szkoda ;)
Już sama paczka była miłym zaskoczeniem. Kartonowa koperta pod wymiar zamówienia.
By ją otworzyć musiałam użyć sporej siły, bo klej był na prawdę solidny.
W środku czekała na mnie kolejna koperta z miękkiej pianki.
A na koniec zgrzany foliowy woreczek.
Prawdziwe zasieki. Nie ma szans, by ktoś niepowołany zerknął do naszej paczki, coś sobie podejrzał i ponownie zapakował.
Jak zaprojektować fotoksiążkę w Saal Digital?
Jak w większości firm tego typu wystarczy pobrać mini programik i zainstalować go u siebie na komputerze.
Program jest bardzo intuicyjny, ale w porównaniu z konkurencją pracowało mi się na nim szybciej- sprawniej załączał zdjęcia i robił o co proszę.
Jedyny problem miałam z ustaleniem miejsca na spady- było oznaczone, ale mniej zrozumiale niż w inych znanych mi firmach.
Zdecydowanie na plus mnogość i oryginalność czcionek. Nie wiem tylko czy to wina wtyczek czy Visty (tak, tak, jakoś jeszcze to u mnie zipie) ale większość czcionek nie miała wszystkich polskich znaków.
Mamy w programie trochę teł, clipartów- modnych a nie tylko kiczu.
Trochę maławo było mi ilości deseni oraz braku regulacji krycia teł i deseni, ale to drobiazg.
Prócz wielu plusów tutaj też pojawił się minusik, ale czy to ja zawiniłam czy firma - tego nie dojdę chyba.
Na wydruku pojawił mi się clipart w miejscu zdjęcia. Nie miałam zbyt wiele czasu na weryfikację błędów estetycznych.
No i teraz najlepsze:
Jakoś wydruku w Saal Digital
WOOOW.
Wreszcie coś, co pokazuje zdjęcia takie, jakie widziałam w aparacie czy na komputerze.
Soczyste, ostre, bez gazetowego szumu.
Żyleta!
A do tego karty- i to nie w wersji usztywnianej i dodatkowo płatnej, tylko normalnej - grubaśne.
Na oko 1,5 mm grube.
Aż przyjemnie się przegląda z dziećmi, bo nie gniecie się, jest "chwytna" i nie podrze się przy mocniejszym pociągnięciu przez dziecko (w ramach rozsądku oczywiście).
Sam grzbiet i klejenie bardzo estetyczne i solidne.
Wybrałam papier półmatowy, bo nie lubię połyskliwego, i jest taki jak lubię, o fakturze fotografii a nie zwykłego wydruku.
A na koniec miła niespodzianka. W większości firm na ostatniej stronie pojawia się albo logo firmy, albo kod kreskowy albo inne oznaczenie towaru. Niekoniecznie dyskretne. Za usunięcie tego elementu przeważnie trzeba dopłacic około 25 zł, podobnie jak w Saal Digital.
Jest jednak jedno ALE
Saal Digital zrozumiało, że nie warto psuć pięknych fotografii pstrokacizną na koniec.
Ich kropka nad "i" jest tak nieśmiało wetknięta w narożnik okładki i jest skromnej wielkości, że trudno by było posądzić ją o niesmak czy wyłudzanie dodatkowych opłat.
Gratuluję! Takie produkty aż chce się polecać.
A Wy? Co sądzicie?