piątek, 2 stycznia 2015

Do poczytania

W Święta połknęłam książkę niełatwą.

Trudność polegała na emocjach, które we mnie wywołała. Był zapach pysznych potraw bałkańskich i fetorwojny. Czułam cierpki smak pokrzywy i słodki krem ciastek.
Szum morza i krzyw mew przerywał świst pocisków. Drżałam ze strachu przy brutalnych scenach na dzieciach wojny i rozkoszowałam ciepłem matczynego dotyku.
Widziałam błękit wody i soczystą zieleń. Raziło mnie słońce i mrużyłam oczy widząc makabrę agresji.

Wszystkie słowa wzbogaciło brzmienie głosu przyjaciółki, której los także skrzyżował się z wojną domową. W innym miejscu, w innym czasie. Z tego samego głupiego powodu. Pieniądze i różnice etniczne.

Sąsiad przeciw sąsiadowi. Walka bez sensu. Zabawka dla bogaczy, sterowana ludzkimi marionetkami.

Nie tylko o tym jednak była ta książka.

Przede wszystkim była o MATCE, która nigdy nią nie została i która została nią na zawsze.
O pustym łonie gotowym do wszystkiego i o desperacji kobiety zbluzganej.

Dzięki jaskrawości opisów przy jednoczesnym "pomimo" tychże opisów (paru błędach w wydaniu i stylistycznych tłumaczenia) polecam z pełną świadomością dalej.

Powtórnie narodzony Margaret Mazzantini.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz